W ramach cyklu „Młode polskie rzemiosło” chcieliśmy wam przedstawić różnorodne i nietuzinkowe sylwetki młodych rzemieślników. W pierwszym odcinku mogliście przeczytać historię pracowni krawieckiej Krupa i Rzeszutko z Poznania, która od blisko stu lat zajmuje się szyciem eleganckich ubrań na zamówienie, a dzisiaj zabiorę was w zupełnie inne klimaty, ale właśnie na takiej odmienności naszych bohaterów nam zależało, bo wraz z marką Maker’s Mark – partnerem tego cyklu, chcieliśmy pokazać, że współczesne rzemiosło nie musi się kojarzyć z minioną epoką, lecz czymś dopasowanym do współczesnych czasów.
Właśnie taka jest gdańska manufaktura kaletnicza Michała Tysarczyka, która choć bazuje na rzemiośle o bardzo długiej historii, to działa w niszy, która w Polsce rozwija się dopiero od kilkunastu lat. Chodzi o customizację akcesoriów motocyklowych: siedzisk, sakw, portfeli. To właśnie tym zajmuje się Vanilla Custom Leather – pracownia jakby żywcem wyciągnięta z amerykańskich programów o środowiskach harleyowców.
W pierwszej kolejności zapraszam was na filmik z mojej wizyty w Gdańsku, a w dalszej części możecie przeczytać pełen zapis rozmowy z Michałem Tysarczykiem – właścicielem tego miejsca.
MRV: Zacznijmy od tego jak to się stało, że zainteresowałeś się kaletnictwem i to takim dość specyficznym?
Michał Tysarczyk: Zaczęło się od tego, że ponad dziesięć lat temu kupiłem sobie Harleya i szukałem do niego fajnego siedzenia, bo to które było oryginalnie zamontowane, było po prostu takim zwykłym, seryjnym egzemplarzem. A ja chciałem czegoś spersonalizowanego, zrobionego tylko dla mnie. Bardzo mnie ten temat kręcił, a rynek customizacji motocykli był wtedy bardzo słabo rozwinięty w Polsce. Wymarzone siedzenie znalazłem w Stanach, ale okazało się, że cenowo mocno przekraczało mój budżet i stwierdziłem, że spróbuję sobie zrobić coś takiego samodzielnie.
MRV: Ale wcześniej miałeś jakieś doświadczenie jeśli chodzi o pracę ze skórą?
Nie, ale mimo to postanowiłem spróbować, bazując na wiedzy zdobytej z internetu (przez kilka miesięcy oglądałem różne filmy i fora internetowe) oraz zdolnościach manualnych, które raczej zawsze miałem.
MRV: No to dość odważnie. I co z tego wyszło?
Pierwsze siedzenie wyszło kiepsko, popełniłem przy nim wiele błędów, ale nie zniechęciło mnie to. Druga próba była znacznie lepsza i byłem zadowolony z tego co dla siebie zrobiłem, a co więcej, mój kolega stwierdził, że też chce coś takiego, więc zrobiłem dla niego podobny egzemplarz. Później pojawiły się kolejne zamówienia od znajomych, a chyba piąta sztuka była już dla kogoś „obcego”. No i tak to się zaczęło, czyli starą dobrą pocztą pantoflową.
MRV: Ale czy od początku było to zajęcie, które dobrze rokowało jeśli chodzi o zrobienie z tego biznesu, czy raczej nadal myślałeś o tym jako o hobby?
Początkowo kompletnie nie myślałem o tym w kategoriach biznesowych. Po prostu zrobiłem coś dla siebie, ale nawet te kolejne zamówienia od znajomych traktowałem jako epizod hobbystyczny robiony w wolnym czasie. Dopiero jeden z tych kolegów stwierdził, że skoro tak dobrze mi to wychodzi, to powinienem robić to dla ludzi komercyjnie. Ale nawet wtedy nie przypuszczałem, że może się to tak rozwinąć i że moje hobby stanie się źródłem utrzymania.
MRV: Od razu był to skok na głęboką wodę, czyli porzucenie dotychczasowej pracy i założenie działalności kaletniczej?
Nie do końca, bo ja wtedy prowadziłem dobrze prosperującą knajpę w Gdańsku, a w wolnym czasie „dłubałem” sobie te siedzenia w warunkach domowych. I przez kilka lat robiłem równolegle jedno i drugie. Umiejętne zarządzanie personelem i własnym czasem pozwalało na łączenie jednego z drugim, ale po dwunastu latach prowadzenia knajpy postanowiłem ją sprzedać. Byłem już wtedy zmęczony takim życiem wieczornym, przestało mi to dawać jakąkolwiek satysfakcję i tak się fajnie złożyło, że przed rozpoczęciem pandemii udało mi się znaleźć kupca.
MRV: Nie żałujesz tej decyzji? Bo przecież własna knajpa dawała ci dobre dochody i stabilność finansową.
Absolutnie nie żałuję, choć przed długi czas ja faktycznie żyłem tą knajpą. Jednak w pewnym wieku zmieniają się wartości w życiu, jedne rzeczy stają się ważniejsze, inne mniej ważne. To taki rodzaj wagi szalkowej, gdzie po jednej stronie masz pieniądze, a po drugiej spokój. Ja wybrałem to drugie i dzisiaj nie wyobrażam sobie innego życia. To jest praca, której ja w zasadzie nie nazywam pracą. Najbardziej wciągnęło mnie to obcowanie z różnego rodzaju materiałami – skóra, farby, pędzle, metal, ale też sam proces projektowania tych rzeczy, bo to również jest mi bliskie. Ta interdyscyplinarność to jest coś, co mnie kręci na maksa.
Nie żałuję też z tego względu, że gdy sprzedałem knajpę, to moje życie po prostu stało się spokojniejsze i przyjemniejsze. Mam więcej czasu dla siebie i jest to zupełnie inny balans między pracą, a życiem prywatnym niż kiedyś.
MRV: W jaki sposób uczyłeś się technikaliów związanych z kaletnictem, czyli jakich skór używać, jak je wycinać, jak obrabiać?
W dużej mierze jestem samoukiem, ale przez pierwsze miesiące oglądałem filmiki na Youtube, choć wtedy, gdy zaczynałem, nie było ich wiele. Dzisiaj dużo łatwiej można się tego nauczyć, bo takich filmów instruktażowych jest mnóstwo. Udało mi się też kupić trochę książek, ale generalnie miałem świadomość, że najwięcej nauczę się metodą prób i błędów. Przy każdym rzemiośle najwięcej nauczysz się we własnym warsztacie. Taka jest prawda.
MRV: Widzę w twoim warsztacie same ręczne narzędzia. Nie myślałeś o tym, by sobie jakoś usprawnić pracę, na przykład poprzez rezygnację z szycia ręcznego na rzecz maszyny? Byłbyś w stanie pewnie robić więcej zleceń, szwy byłyby idealnie równe…
Przyznam szczerze, że myślałem o tym. Nawet kupiłem porządną maszynę do skór i nauczyłem się jej obsługi, ale później stwierdziłem, że to nie byłoby to. To byłoby odejście od idei, którą sobie założyłem rozpoczynając przygodę z kaletnictwem i do dnia dzisiejszego ta maszyna stoi w warsztacie bezużyteczna. Oczywiście dałoby się dzięki temu robić pewne czynności znacznie szybciej, ale ja uznałem, że to musi być szyte w stu procentach ręcznie i moi klienci to doceniają. Im nie przeszkadza to, że te szwy nie są idealnie równe, bo widać w tym ręczne rzemiosło. Więc u mnie nadal wszystko jest wykonywane ręcznie: wycinanie skóry, szycie, farbowanie, wybijanie wzorków, malowanie, wykańczanie.
MRV: Jakich surowców używasz w swojej pracy?
Jeśli chodzi o podstawowy materiał, to korzystam ze skór juchtowych z polskiej garbarni z Kalisza. Są to skóry bydlęce garbowane roślinnie. Na siedziska i sakwy wykorzystuję głównie skórę o grubości 3-4 mm, a na portfele jest to 1-2 mm. Kupuję je w formie surowej, czyli do samodzielnego farbowania i malowania. A samo farbowanie to już są różne techniki. Do większych powierzchni używam gąbek i ściereczek, a do kolorowania grafik – pędzelków i aerografu.
MRV: A jak wielu jest w Polsce rzemieślników, którzy robią takie rzeczy jak ty?
Z tego co wiem, to jest tylko kilka osób, które robią to profesjonalnie, aczkolwiek każdy z nas robi to w trochę innym stylu, więc nie wchodzimy sobie w drogę i nie ma między nami jakiejś niezdrowej konkurencji. Wręcz przeciwnie, ten rynek jest na tyle chłonny, że dla każdego z nas starczy miejsca.
MRV: Twoja działalność wpisuje się w bardzo modny w ostatnich latach trend na customizowanie przedmiotów. Mam tu na myśli samochody, ubrania, buty, ale chyba środowisko harleyowców od wielu dekad chciało personalizować swoje motocykle, ubrania i własny wizerunek. Jak sądzisz, skąd to się wzięło?
Myślę, że od zawsze była w tym środowisku taka chęć wybicia się z przeciętności, ale jak sam powiedziałeś nie dotyczy to tylko motocyklistów, bo takie same motywacje mają ludzie szyjący odzież na zamówienie, zamawiający jakieś przeróbki aut fabrycznych, czy osoby które robią sobie tatuaże. Każda z tych osób chce się w jakiś sposób wyróżnić, chce posiadać coś wykonanego tylko dla niego, nie chce być jednym z wielu. Myślę, że można też o tym powiedzieć jako o rodzaju inwestycji w siebie, w swoją indywidualność, w dopasowanie tych rzeczy do siebie.
MRV: Rozumiem, że kupując motocykl nawet za kilkadziesiąt tysięcy euro – czyli niemało – klient nie zawsze może poczuć się wyjątkowo?
Sytuacja jest taka, że kupujesz sobie Harleya za sto tysięcy złotych i tak naprawdę masz egzemplarz nie jedyny w swoim rodzaju, lecz jeden z tysiąca, które zostały wyprodukowane w tym samym roku. I wtedy pojawia się taka myśl, że skoro ja mam motocykl jakich jest tysiące, to chcę żeby on wyglądał inaczej. Można wtedy myśleć o jakimś indywidualnym malowaniu, o innym siedzeniu, o bajeranckich sakwach i dodatkach. Do tego dochodzi jeszcze możliwość wyróżnienia się za pomocą ubrań i wielu innych detali – naszywki, personalizowane kaski, tatuaże. Dopiero połączenie tych wszystkich elementów sprawia, że posiadacz Harleya, czy jakiegokolwiek innego motocykla seryjnego, może poczuć się wyjątkowo.
MRV: Domyślam się, że największym rynkiem jeśli chodzi o motocykle Harley-Davidson są Stany Zjednoczone i tam pewnie jest też najwięcej takich rzemieślników jak ty. Czy podglądasz ich prace i są one dla ciebie inspiracją, czy jednak starasz się bazować na własnych pomysłach?
Tak, oglądam ich i w jakimś tam stopniu na pewno się tym inspiruję, bo jest to ogromny rynek i ogromna różnorodność. Dobrze jest to sobie obserwować, bo to po prostu dodaje motywacji, by swoje prace robić jeszcze lepiej. Tam ten rynek istnieje od wielu dekad, u nas od niedawna. Zresztą często klienci sami przychodzą z pewnymi pomysłami podpatrzonymi u zagranicznych rzemieślników z prośbą by zrobić im coś podobnego. Wtedy oczywiście staram się dodawać pewne rzeczy od siebie, więc nigdy nie jest to kopiowanie czy powielanie tego, co ktoś już zrobił. Ale na pewno dostępność do takich platform jak Instagram czy Pinterest ułatwia śledzenie realizacji z całego świata.
MRV: A twoimi klientami są głównie Polacy, czy działalność Vanilla Custom Leather jest już znana poza granicami?
Obecnie jest już znana za granicami. Pierwsze pięć lat mojej działalności to były głównie zlecenia z Polski, ale później zaczęło się pojawiać coraz więcej zamówień z innych krajów, głównie dzięki temu, że pokazywałem moje realizacje w internecie. W tej chwili z naszego rynku mam około 60-70% zleceń, a reszta to zagranica.
MRV: Większość twoich zleceń to są siedziska do Harleya. Zastanawia mnie jak wygląda realizacja takiego zlecenia. Czy klient musi do ciebie przyjechać ze swoim motocyklem, by wszystko zmierzyć i ustalić szczegóły? Zostawia ci swoje ukochane „dziecko” na jakiś czas?
Absolutnie nie, klient otrzymuje ode mnie przesyłkę z gotowym produktem do samodzielnego montażu. Na żywo, w cztery oczy, to widziałem może pięć procent swoich klientów. Z pozostałymi wszystko załatwiam na odległość: maile, komunikatory internetowe, telefonicznie. To w zupełności wystarcza. Nikt nie musi mi wysyłać swojego oryginalnego siedziska, bo ja znam te konstrukcje na pamięć. Zresztą moja druga firma, która zajmuje się cięciem wodą, powstała trochę z moich potrzeb, bo gdy już zacząłem robić siedziska do motocykli, to potrzebowałem takie metalowe podstawy, które wycina się z blachy i odpowiednio formuje. Dopiero na metalową konstrukcję mocowana jest specjalna gąbka i skóra, a na koniec całość przykręca się do motocykla. Niestety próby zamówienia takich metalowych elementów u trójmiejskich firm były dla mnie koszmarem. Jakość obsługi i terminowość była na fatalnym poziomie. No i postanowiłem, że sam sobie będę takie elementy robił.
MRV: Dość przewrotny przewrotny pomysł dla osoby bez doświadczenia w tej branży, tym bardziej, że to chyba niemała inwestycja?
Oj tak, profesjonalna maszyna do cięcia wodą kosztowała wtedy chyba coś około czterystu tysięcy złotych, ale miałem plany, by zrobić z tego drugą firmę (a w zasadzie trzecią) i mieć z tego dodatkowe przychody. Maszynę wziąłem w leasing i tak to się zaczęło. Oczywiście w tej chwili wycinanie konstrukcji siedzisk motocyklowych to promil działalności tej firmy (większość to zlecenia od innych firm z branży metalowej i nie tylko), ale można powiedzieć, że jestem samowystarczalny jeśli chodzi o produkcję siedzisk. Śmieję się, że znam ich konstrukcję lepiej niż wielu pracowników Harleya.
MRV: Wyspecjalizowałeś się w dość specyficznym rodzaju kaletnictwa, z dużą ilością zdobień i grafik. Wymaga to nie tylko wiedzy czysto kaletniczej, ale też takiej bardzo artystycznej. Urodziłeś się z takim talentem czy gdzieś się tego nauczyłeś?
Myślę, że urodziłem się ze zdolnościami plastycznymi. Od dziecka rysowałem, malowałem i rzeźbiłem. Mam też wykształcenie związane z tym kierunkiem, bo ukończyłem Wydział Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, choć w swoim zawodzie nigdy nie pracowałem. Połączenie wrodzonych umiejętności z wiedzą zdobytą na studiach umożliwiło mi rozpoczęcie czegoś takiego, co robię obecnie.
MRV: A jak powstają twoje projekty graficzne? Klienci przychodzą z gotowym pomysłem, czy dają ci wolną rękę?
Tu jestem w stanie podać ci dokładne statystki jak to wygląda. Mniej więcej 45% zleceń to są sytuacje w których ludzie przesyłają mi gotową grafikę, najczęściej ściągniętą z internetu i wtedy są to projekty takie trochę odtwórcze, aczkolwiek i tak zawsze staram się to zrobić po swojemu. Nie zawsze się udaje, bo bardzo często są to osoby, które chcą mieć dokładnie to, co mi wysłali. Z różnych powodów: bo to im się podoba, bo coś takiego mieli przez wiele lat i są do tego przywiązani. Następne 45% to są klienci, którzy mają jakiś wstępny pomysł, ale najczęściej bardzo ogólny. Wtedy ja muszę dopytać w jakim kierunku idziemy, co im się podoba i na podstawie takich informacji tworzę projekt, który później podlega mniejszym lub większym zmianom. A ostatnie 10% to są osoby, które dają mi wolną rękę, określając jedynie budżet. Nie ukrywam, że takie sytuacje najbardziej kocham, bo powstają wtedy zupełnie odjechane projekty z którymi nawet ja nie chcę się rozstawać i najchętniej zostawiłbym je dla siebie (śmiech).
MRV: Pamiętasz jakieś takie zlecenie, którego nie chciałeś oddać klientowi?
Tak, miałem kiedyś takiego klienta, który powiedział „zrób mi siedzenie, jakiego na pewno nikt inny nie będzie miał”. Zrobiłem projekt inspirując się twórczością amerykańskiego malarza Jacksona Pollocka, który był przedstawicielem ekspresjonizmu abstrakcyjnego, czyli w dużym skrócie – dużo kolorów i takich „mazajów”. To nie był trudny projekt, ale bardzo zaskakujący i inny od tego, co widuje się w środowisku motocyklistów. Klient nie wiedział co mu zrobiłem, zobaczył to dopiero przy odbiorze i był mega zadowolony. Stwierdził, że czegoś takiego na pewno nikt z jego znajomych nie będzie miał.
MRV: A masz w głowie jakiś wymarzony projekt, którego jeszcze nie miałeś okazji zrealizować?
Jasne, mam trochę takich planów, ale na chwilę obecną brakuje mi na to czasu. Marzy mi się marka-córka, która zajmowałaby się nie motocyklami, a przedmiotami użytkowymi. To też jest temat, który mnie bardzo kręci. Mam tu na myśli odjechane torby, torebki, saszetki, ale też lampy. Zresztą gdybym nie zajmował się akcesoriami motocyklowymi, to mógłbym się zająć robieniem lamp.
Życzę ci w takim razie, by twoje nowe pomysły były realizowane z taką samą pasją jak to, co dotychczas robisz. Dziękuję, że mogłem zobaczyć twoją pracę.
PS. Produkty wychodzące z pracowni Michała Tysarczyka możecie zobaczyć na jego Instagramie i stronie internetowej.
Zdjęcia i materiał wideo: Bonder / Skweres
PARTNER CYKLU:
Strona zawiera treści reklamowe dotyczące napojów alkoholowych i jest przeznaczona wyłącznie dla osób pełnoletnich. Aby z niej korzystać, musisz mieć ukończone 18 lat. Prosimy o nieudostępnianie i nieprzekazywanie prezentowanych na niniejszej stronie treści osobom niepełnoletnim, jak również o niezapraszanie osób niepełnoletnich do odwiedzania niniejszej strony. Stock Polska Sp. z o.o. wspiera politykę odpowiedzialnego spożywania alkoholu. Więcej informacji na: www.pijodpowiedzialnie.pl
„Get your motor runnin’ Head out on the highway Looking for adventure In whatever comes our way Yeah, darlin’, go and make it happen Take the world in a love embrace Fire all of your guns at once And explode into space I like smoke and lightnin’ Heavy metal thunder Racing with the wind And the feeling that I’m under Yeah, darlin’, go and make it happen Take the world in a love embrace Fire all of your guns at once And explode into space Like a true nature’s child We were born, born to be wild We can climb… Czytaj więcej »
Teraz czekamy na jesienna stylizacje w customizowanej skorzanej marynarce…. tj. kurtce :)
A powiem ci, że kilka miesięcy temu kupiłem sobie fajną kurtkę skórzaną (nie motocyklową), więc pewnie pojawi się w jakiejś sesji jesiennej.
No to koniecznie musisz ją zcustomizować. Adres już znasz :-)
Fajny wpis, dzięki!
Eddy na plecy i hajda na Harleja! ;-)
Pozytywnie, nie moja branża ale szacunek za pomysł na działalność.
@Mr Vintage – kiedy wywiad z mistrzem patynowania obuwia i nie tylko?
W ramach tego cyklu niestety się nie uda, ale mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja.
Wielka szkoda, bo jest Andrzej i to co robi jest unikatowe, mocno unikatowe.
Oczywiście to moje zdanie.
Zgadzam się, dlatego napisałem, że mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja o tym napisać.
Michał, kiedy prezentacja nowej kolekcji i czy wrzucisz jakieś zajawki tego co w niej będzie?
Zajawki pokazywałem jakiś czas temu na Instagramie. Premiera 5 października.
A będą zajawki dla niekorzystających z Instagrama?
Ktoś może wie gdzie znaleźć dobry bordowy płaszcz w rozsądnej cenie? W rozsądnej znaczy do 800 zł. No chyba, że to niemożliwe to do 1000. Najlepiej taki najbliższy temu co na zdjęciu. Szukam już od dawna i na nic nie mogę trafić. Na vintyd też mam pecha bo najczęściej te płaszcze są po prostu brzydkie, mają beznadziejny skład i fason a kiedy wreszcie udaje się znaleźć coś dobrego to najczęściej sprzedający nie odpowiada na wiadomości, albo nie loguje się od paru miesięcy. I jak tu się dogadać z takimi ludźmi? Jest jeszcze propozycja Bytomia, ale to nie do końca jest… Czytaj więcej »
Customizowanie…a moze by tak personalizowanie? I zycie od razu byloby piekniejsze:) Pozdro Mr. Vintage, swietna robota!
Michale, cenię Twojego bloga i publikowane treści, rozumiem też, że jest to forma działalności gospodarczej i zarabiania pieniędzy ale współpraca z marką alkoholową jest moim zdaniem dość wątpliwa od strony prawnej. Jako użytkownik nie mam zastrzeżeń – współpraca jest odpowiednio oznaczona, ma disclaimer o skierowaniu do osób pełnoletnich, jest estetyczna i nienachalna w formie, nie wprowadza w błąd. Ale jednak według mojej wiedzy jakakolwiek reklama publiczna (w tym też promowanie, informowanie o sponsorowaniu itp.) alkoholi mocnych (pow. 18%) jest zgodnie z polskim prawem zabroniona. Po niesławnych wybiegach z pamiętną „łódką Bols” i innymi sztuczkami nie robią tego żadne duże media… Czytaj więcej »