Kilka miesięcy temu opublikowałem na blogu wpis w którym opisałem kilkadziesiąt polskich pracowni ceramiki i porcelany. Zdaję sobie sprawę, że to tylko niewielki fragment tego rynku, bo takich małych, lokalnych manufaktur jest znacznie więcej. Większość z nich powstała w ostatnich dziesięciu latach, co pokazuje, że bez wątpienia możemy mówić o modzie na takie rzemiosło. Polski konsument wreszcie docenia i szuka produktów wytwarzanych w krótkich seriach i wyglądających zupełnie inaczej niż to, co można kupić w dużych sklepach sieciowych. A ponieważ w ostatnich tygodniach razem z marką Maker’s Mark przybliżamy wam historie młodych ludzi, którzy postanowili rozwijać swoje biznesy w oparciu o tradycyjne rzemiosło, to w naszym cyklu nie mogło zabraknąć właśnie pracowni ceramicznej.

Poznajcie historię Kati Romanowskiej i jej partnera Łukasza, pseudonim Czarny – twórców marki MUAS. Kati miała być architektem, ale postanowiła zostać rzemieślnikiem. Założyła własną pracownię ceramiczną i dzisiaj po jej naczynia przylatują klienci nawet z Japonii.
Obejrzyjcie najpierw krótki film z mojej wizyty, a zapis całej rozmowy i zdjęcia z pracowni znajdziecie w dalszej części tego materiału.
MRV: Kati, kiedy u ciebie pojawił się pomysł, by zawodowo zająć się ceramiką użytkową?
Kati: To było mniej więcej cztery lata temu. Zapisałam się wtedy na warsztaty ceramiczne, no i po kilku zajęciach okazało się, że złapałam bakcyla. A później, od pomysłu do jego realizacji to już była bardzo krótka droga. Nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, tylko po prostu przystąpiłam do działania. Założyłam, że dam sobie rok, by przekonać się czy będę w stanie się z tego utrzymać.

Czarny: Ja mogę opowiedzieć o tym tak z boku, bo to akurat zbiegło się z tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Pamiętam, że wtedy Katka bardzo się w to wkręciła. Była w tym bardzo ambitna, chciała się jak najwięcej uczyć i gdy tylko miała czas, to wsiadała na rower i jechała na warsztaty. W pewnym momencie postawiła wszystko na jedną kartę i to się udało. Od momentu gdy zaczęła uczęszczać na te warsztaty, do momentu gdy pojawiły się pierwsze zapytania o zrobienie produktów, upłynęło niewiele czasu, więc dość szybko nabrało to tempa.
MRV: A zanim zaczęłaś robić ceramikę, to czym się zajmowałaś?
K: Ja studiowałam architekturę i urbanistykę. Zresztą wiele wskazywało na to, że będę w tym zawodzie pracować. Miałam nawet sporo ciekawych propozycji pracy, ale w międzyczasie pojawiła się ceramika i to mnie bardziej wciągnęło.


MRV: Osobom z zewnątrz może się wydawać, że porzuciłaś prestiżowy i dobry zawód i wybrałaś pracę fizyczną – zawód ceramika. Szłaś wtedy za głosem serca, czy faktycznie miałaś pewność, że biznesowo to również będzie dla ciebie lepsza droga?
K: Raczej za głosem serca. To był taki okres, że ja byłam mocno rozdarta, bo miałam sporo zaproszeń na staże zagraniczne, głównie z Japonii. Poza tym architektura faktycznie mnie kręciła i nadal tak jest, ale chyba zabrakło mi takiej większej chęci i wytrwałości. Wiem też, że praca w architekturze nie jest łatwa, bo żeby być takim naprawdę dobrym i samodzielnym architektem, z wypracowaną marką, to po tych studiach trzeba jeszcze z dziesięć lat popracować u kogoś. I te pierwsze lata nie są jakieś wybitnie kreatywne, bo musisz robić prace bardziej administracyjno-biurowe, które po prostu trzeba wykonać przed rozpoczęciem jakiegokolwiek projektu. Będąc na stażu widziałam też masę takich problemów o których nie myśli się na początku działalności, jak chociażby spory czy nawet procesy sądowe z klientami i wykonawcami. To chyba nie było na moje siły.
MRV: A czy ten kierunek studiów w jakiś sposób wpłynął na to jak podeszłaś do projektowania ceramiki, czy to zupełnie inna materia?
K: Jak najbardziej wpłynął, choć technicznie rzemiosło ceramiczne z architekturą, to tak nie do końca się łączą, ale na pewno te studia ukształtowały mnie kreatywnie, czyli to jak się myśli o bryle, o projektowaniu, o funkcjonalności. Zwłaszcza rok, gdy byłam na stażu w Holandii, bo tam zupełnie inaczej myśli się o projektowaniu, o urbanistyce i ogólnie jak ukierunkować umysł człowieka żeby projektował piękną i użyteczną przestrzeń. To na pewno mnie ukierunkowało w tym jak robię teraz sztukę użytkową.

MRV: Powiedzcie mi jak to się stało, że Łukasz dołączył do tego projektu?
CZ: My zaczęliśmy się spotykać na bardzo wczesnym etapie tej ceramicznej przygody. Katka dopiero zaczynała te warsztaty. Ja byłem wtedy dźwiękowcem w dużym studio produkcyjnym. Udźwiękowiałem głównie reklamy, ale byłem już tym mocno zmęczony. Zacząłem myśleć o zmienianie pracy, a w międzyczasie pojawiła się w moim życiu Katka i jej ceramika. W wolnych chwilach jeździłem do pracowni w której ona wynajmowała sobie niedużą przestrzeń i pomagałem jej. To już był taki okres gdy tych zamówień było coraz więcej i nie dało się tego robić jednoosobowo, więc wtedy pojawiła się myśl, że pewnie trzeba będzie kogoś zatrudnić, a że ja akurat borykałem się z tymi dylematami w pracy, to też postawiłem wszystko na jedną kartę i zaangażowałem się w ceramikę w pełnym wymiarze czasowym. Niedługo po tym, już oficjalnie założyliśmy działalność, pamiętam nawet dokładną datę (śmiech). To było 11 stycznia 2019 roku.

K: Można powiedzieć, że Czarny pojawił się w idealnym momencie, bo ja już wtedy nie mieściłam się w tym kąciku pracowni ceramicznej, który wynajmowałam od znajomej, a zleceń było coraz więcej. Brakowało nam przestrzeni, sprzętu. Po prostu tam już nie miałam możliwości rozwijać tego biznesu, a nawet realizować bieżących zamówień. No i zaczęliśmy szukać lokalu w Warszawie, który byłby tylko dla nas. Te poszukiwania trwały pół roku.
MRV: I trafiliście tutaj, na Mokotów, który raczej nie należy do tanich miejsc, jeśli chodzi o lokale przyuliczne. Jako początkujący przedsiębiorcy od początku nastawialiście się na tak dobrą lokalizację?
CZ: Rozważaliśmy najpierw jakieś ekonomiczne rozwiązania typu garaż, który dałoby się zaaranżować na pracownię, ale w międzyczasie dowiedziałem się, że jest coś takiego jak lokale miejskie, które można w dość atrakcyjnych cenach wynająć od miasta. Wypatrzyliśmy w ich ogłoszeniach właśnie ten lokal na ulicy Dolnej i postanowiliśmy go obejrzeć. Umówiliśmy się z pracownikiem zarządu nieruchomości, ale było to dziwne spotkanie, bo przyszła na nie pani, która w zastępstwie zajmowała się tym lokalem i powiedziała żebyśmy się spieszyli, bo ona nie ma czasu. No więc w kilka minut obejrzeliśmy to miejsce i lekko zmieszani takim obrotem sprawy stwierdziliśmy „no dobra, chyba ma potencjał” (śmiech).
Ale powiem ci szczerze, że jak dzisiaj oglądam zdjęcia tego lokalu z tamtej wizyty, to dziwię się, że wtedy zdecydowaliśmy się go wynająć. To była ruina, serio! Remont trwał półtora roku, więc to też świadczy o tym, że nie był to łatwy przypadek. Tak naprawdę ta rewitalizacja nadal trwa i ciągle coś tu zmieniamy i udoskonalamy.

MRV: Bardzo często mówi się, że bycie parą w życiu i biznesie jest bardzo trudne do pogodzenia. Czy zgodzicie się z tą tezą?
CZ: Faktycznie, nie jest to łatwe do pogodzenia i my też często się spieramy w kwestiach związanych z firmą…
K: …ale tylko w tematach firmowych, bo tak prywatnie to nie (śmiech). Ale mimo, że czasem pojawiają się jakieś rozbieżności jeśli chodzi o sprawy firmowe, to fajne jest to, że my się dobrze uzupełniamy. Łukasz jest odpowiedzialny za sprawy organizacyjne, a ja bardziej za te kreatywne i to się dobrze zazębia.

MRV: Macie jasny podział obowiązków i każdy robi robi coś innego?
CZ: Przez długi czas było tak, że to Katka decydowała o wszystkim. Ona jest taką typową Zosią Samosią. Jest indywidualistką, jest mega ambitna i ciężko ją przekonać do delegowania obowiązków innym osobom, więc w zasadzie robiła wszystko.
K: Rzeczywiście zawsze tak było, ale powoli uczę się dzielenia zadań. Teraz mamy już podział obowiązków. Pomaga nam też w tym Dagmara, która jest taką naszą menedżerką. Ona przejęła sporo obowiązków moich i Czarnego, których po prostu nie lubiliśmy. Musieliśmy sobie uświadomić, że nie jesteśmy już w stanie robić wszystkiego samodzielnie, bo przecież to nie tylko produkcja, ale też masa innych obowiązków: robienie zdjęć i grafik, prowadzenie Instagrama, obsługa klientów, zamówienia materiałów, prowadzenie dokumentacji itd.

MRV: A kto w tej chwili jest waszym klientem?
CZ: Na początku był to głównie klient indywidualny, natomiast teraz statystyki powoli przechylają się „na korzyść” klientów biznesowych, głównie restauracji. Dla nas jest to komfortowa sytuacja, bo co prawda z takim klientem pracujemy na mniejszej marży, ale nie martwimy się setką maili z zamówieniami i setką pojedynczych wysyłek, bo wszystko idzie do jednego klienta na jednej palecie. Jest to po prostu łatwiejsze w obsłudze dla nas. Nawet w tym momencie moglibyśmy się skupić wyłącznie na takich zamówieniach, ale oczywiście nie zamierzamy rezygnować z klientów indywidualnych. Mamy wielką satysfakcję, gdy do showroomu przychodzą klienci nawet po jakieś pojedyncze miski czy talerzyki i możemy z nimi porozmawiać. To jest też cecha takiej prawdziwej rzemieślniczej działalności i bardzo to lubimy. Poza tym to właśnie klienci indywidualni pomagają nam budować rozpoznawalność naszej marki.
MRV: Wasze ceny nie należą do niskich, jeśli byśmy je porównali z innymi pracowniami z Polski i wiem, że wielu rzemieślników – nie tylko z waszej branży – ma z tym problem. Z właściwym kalkulowaniem cen produktów i usług. Bardzo często wyceniają je za nisko, a później narzekają, że za mało zarabiają; szczególnie rzemieślnicy starszej daty. Na przykład w Warszawie są rzemieślnicy, którzy ręcznie szyte rękawiczki sprzedają taniej niż popularne marki sieciowe, które robią to w tysiącach egzemplarzy w Chinach. Czy wy nie mieliście z tym problemu i od razu zakładaliście, że chcecie być na półce premium?
CZ: Myślę, że od początku bardzo uczciwie kalkulowaliśmy ceny. Oczywiście w początkowym okresie one nie były na tym poziomie co teraz, ale wtedy też nasz produkt nie był takiej jakości jak teraz. Mamy jeszcze w domu nasze naczynia z roku 2018 i widzimy, że to jest przepaść jeśli chodzi o jakość, więc te ceny stopniowo zwiększaliśmy, wraz ze wzrostem jakości.
K: Staramy się uświadamiać klientów z czego wynikają nasze ceny. To nie jest produkt masowy, produkowany przemysłowo w tysiącach egzemplarzy. To jest produkt robiony ręcznie. To oznacza, że poza dłuższym czasem jaki trzeba poświęcić na zrobienie danej rzeczy, nawet zwykłego talerza, jest też kwestia odpadu. Bo to nie jest tak, że zrobimy sto talerzy i sto talerzy nadaje się do sprzedaży. Absolutnie nie. Ostatnio robiliśmy spore zamówienie dla klienta ze Szwajcarii i ponieważ był to dość nietypowy produkt, to połowa tego co zrobiliśmy była do wyrzucenia.
CZ: Z cenami jest tak, że są w zasadzie dwa wyjścia. Albo robimy coś tańszego i wtedy stawiamy na prosty i tani do wykonania produkt masowy, albo robimy go mniej, ale jest on bardziej dopracowany pod każdym względem, ale też droższy. My wybraliśmy tę drugą opcję. Oczywiście chcielibyśmy żeby każdy Kowalski miał nasze naczynia u siebie w domu, ale mamy świadomość, że przy tej ilości pracy, jaką wkładamy w ten produkt, nie jesteśmy w stanie robić tanich rzeczy dla każdego.

MRV: A jak wygląda wasze podejście do wprowadzania nowych produktów. Staracie się to robić regularnie, według jakiegoś planu (np. kilka razy w roku jak sieciówki), czy raczej wprowadzacie je do oferty spontanicznie, jak tylko pojawi się ciekawy pomysł?
CZ: Dotychczas robiliśmy to dość spontanicznie. Jak rodził się jakiś pomysł, to staraliśmy się jak najszybciej wprowadzić go do oferty i szybko zająć się czymś nowym, więc nie było tu jakiejś regularności. Obecnie staramy się to planować i robimy to z dużym wyprzedzeniem, więc można powiedzieć, że pewne mechanizmy podglądamy u dużych marek (sezonowość), ale nadal jest to produkt rzemieślniczy. Mamy świadomość, że takie marki jak Zara Home mają sztab specjalistów i oni doskonale wiedzą co działa na klientów. To są takie rzeczy nad którymi kiedyś nie myśleliśmy, a teraz to robimy.
K: Mamy świadomość, że żyjemy w czasach, gdy sam dobry produkt to za mało. Trzeba umieć go pokazać i sprzedać. W Polsce jest wielu świetnych ceramików, którzy mają większe doświadczenie i umiejętności niż my, ale nie potrafią sprzedać swojego produktu. Nam się to udaje i to przy wykorzystaniu bardzo prostych narzędzi (np. zdjęcia produktowe robimy iPhonem przy świetle dziennym, a nie profesjonalnym sprzętem studyjnym) i pomysłów.

MR: Waszym znakiem rozpoznawczym są tzw. wave’y, czyli bardzo efektowne i malownicze połączenia szkliw, które wyglądają jak zdjęcia lotnicze różnych barwnych zakątków świata. Czy to był pomysł, który wymyśliłaś od razu na początku działalności?
K: Może nie od razu, ale ten pomysł pojawił się dość szybko. Początkowo, jak większość raczkujących ceramików podglądałam innych i szukałam inspiracji u osób bardziej doświadczonych, ale w pewnym momencie doszłam do wniosku, że to na pewno nie pomoże mi w wykształceniu własnego stylu i tworzeniu czegoś nowego. Pamiętam, że wtedy celowo przestałam obserwować na Instagramie większość ceramików, których dotychczas śledziłam. Po prostu zaszywałam się w pracowni i godzinami eksperymentowałam, ignorując jakieś takie powszechne reguły co do użycia szkliw. W pewnym momencie zaczęły mi wychodzić ciekawe rzeczy. No i to był początek tych moich wave’ów, które później były udoskonalane. Co ciekawe, wiele osób myśli, że ja próbowałam odtworzyć jakieś widoczki oceanu ze zdjęć satelitarnych, dobierając odpowiednie szkliwa, ale to absolutnie tak nie było. Zaczęło to przypominać ocean już po fakcie (śmiech). I dopiero wtedy zaczęliśmy tam dostrzegać podobieństwo do wybrzeży Bali czy Szkocji, stąd takie nazwy kolekcji.

MRV: Czy ta technika wave to jest coś, co z wami pozostanie na zawsze, jako taki znak rozpoznawczy?
K: Przyznam szczerze, że mamy ich już trochę dość (śmiech). Po prostu mamy świadomość, że w tej chwili nie jest to już tak unikalne jak wtedy, gdy zaczynaliśmy, bo widzimy, że wiele osób inspiruje się naszymi pomysłami. Dlatego staram się cały czas tworzyć coś nowego, ale jednocześnie nie chcemy z tego rezygnować, bo klienci nas za to uwielbiają, a poza tym wave, to taki nasz znak firmowy.

MRV: W ceramice przemysłowej można zrobić milion identycznych misek czy talerzy, korzystając z kalkomanii. Rozumiem, że u was nie jest to możliwe i każda sztuka jest inna?
K: Techniki szkliwienia z których korzystamy sprawiają, że nie da się stworzyć dwóch takich samych egzemplarzy. Każdy jest inny, bo każda sztuka jest szkliwiona ręcznie. Oczywiście niektóre egzemplarze mogą się wydawać bardzo podobne, ale to wynika z tego, że mam już taką wprawę, że ruchy rąk są w jakimś tam stopniu powtarzalne.

MRV: Wydaje się, że praca ceramika jest lekka, łatwa i przyjemna. Czy rzeczywiście tak jest? Czy to jednak ciężka fizyczna harówka?
CZ: Do pewnego poziomu rzeczywiście jest to praca bardzo łatwa i przyjemna, ale jeżeli chcesz osiągnąć pewien wyższy poziom – szeroko rozumiany – to trzeba mieć świadomość, że będzie to ciężka praca. Wiele osób, które do nas przychodziło na rekrutację miało obraz miejsca „instagramowego” – jest pięknie, czysto, gra muzyczka, ptaszki śpiewają… Oczywiście takie dni też się zdarzają (śmiech), ale generalnie 90% naszego czasu to jest praca fizyczna w której nie każdy się odnajdzie.
MRV: A ile osób w tej chwili tworzy zespół MUAS?
K: W tej chwili to już jest fajny, sześcioosobowy zespół, bo poza naszą dwójką jest też Dagmara, która jest takim menedżerem tego całego zamieszania, a w pracowni pomagają nam jeszcze trzy osoby: Zuza, Karolina i Wiktoria. No i nie zapominajmy o naszych dwóch psach – Łajdaku i Zołzie, które towarzyszą nam w codziennej pracy.

MRV: To jeszcze na zakończenie pytanie o wasze nowy projekt. Widziałem na waszym Instagramie, że poza działalnością ceramiczną macie w planach także uruchomienie kawiarni MUAS za ścianą waszej pracowni. Skąd ten pomysł?
CZ: Jesteśmy ludźmi, którzy bardzo spontanicznie podchodzą do życia. Pewne rzeczy robimy szybko, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Z tym pomysłem na kawiarnię było tak, że gdy już zakończyliśmy ten niekończący się remont naszej pracowni, to usiedliśmy z taką satysfakcją, że wygląda to pięknie, ale pojawiła się taka myśl „Cholera, ale bym się napił dobrej kawy”. No i to był moment, gdy zaczęliśmy myśleć o takim projekcie, ale nabrało to tempa dopiero gdy w naszym zespole pojawiła się Dagmara, która jest kawowym freakiem i to ona nas zmobilizowała, by ten pomysł zrealizować. Akurat tak się złożyło, że kilka miesięcy temu zwolnił się sąsiedni lokal w którym był psi fryzjer, więc postanowiliśmy przystąpić do licytacji i wygraliśmy ją. Więc już nie ma odwrotu i mamy nadzieję, że za kilka tygodni będziemy mogli przywitać pierwszych klientów. Nie chcemy żeby to była kawiarnia jak każda inna, więc mocno ciśniemy nie tylko na wygląd tego miejsca, ale też na samą kawę. To będzie najwyższa jakość bez żadnych kompromisów. Chcemy by ceramika korzystała na tym, że będziemy mieć kawiarnię i by kawiarnia korzystała z tego, że jesteśmy twórcami ceramiki.
A na przyszły rok mamy jeszcze ambitniejsze plany, ale o tym może następnym razem (śmiech).
MRV: Zatem trzymam kciuki za te wszystkie nowe pomysły i bardzo wam dziękuję, że pokazaliście mi tę słynną mokotowską falę.
————
Pracownia MUAS działa pod warszawskim adresem Dolna 30A.
Ich produkty możecie zobaczyć na Instagramie MUAS

Zdjęcia i materiał wideo: Bonder / Skweres
Przypomnę, że dotychczas w cyklu „Młode polskie rzemiosło” opisałem:
Pracownię krawiecką Krupa i Rzeszutko z Poznania
Pracownię kaletniczą Vanilla Custom Leather z Gdańska
Kuźnię Konrada Barona z Warszawy
PARTNER CYKLU:

Strona zawiera treści reklamowe dotyczące napojów alkoholowych i jest przeznaczona wyłącznie dla osób pełnoletnich. Aby z niej korzystać, musisz mieć ukończone 18 lat. Prosimy o nieudostępnianie i nieprzekazywanie prezentowanych na niniejszej stronie treści osobom niepełnoletnim, jak również o niezapraszanie osób niepełnoletnich do odwiedzania niniejszej strony. Stock Polska Sp. z o.o. wspiera politykę odpowiedzialnego spożywania alkoholu. Więcej informacji na: www.pijodpowiedzialnie.pl
Świetny jest ten cykl. Bardzo mi się podoba pomysł na ostatnie zdjęcie.
Imponujące, w jakieś 3-4 lata od zera do prosperującej pracowni sprzedającej na cały świat. Ceramika taka łatwa czy oni tak wybitnie uzdolnieni?
Wydaje mi się, że w tej branży marka (i jej historia) nie ma aż tak dużego znaczenia jak w innych. Liczy się po prostu design, pomysł, zrobienie czegoś innego i przyciągającego uwagę. MUAS to się udało i ich kolekcje są bardzo charakterystyczne. Poza tym oni od początku zdawali sobie sprawę z siły Instagrama. Umiejętnie go prowadzili, nie skupiali się wyłącznie na produkcie, ale też na odpowiednim jego pokazaniu. W dzisiejszych czasach to kluczowe, a jest wiele pracowni rzemieślniczych, które sobie z tym nie radzą. Umiejętna obsługa Instagrama pozwala dotrzeć z produktem niemal na cały świat i tak się stało z… Czytaj więcej »
Prowadzenie instagrama i robienie tam hipsteriady to jedno, na pewno bardzo istotne w takim biznesie. Opanowanie produkcji, tych wszystkich procesów technologicznych, tak żeby nie tylko produkt wyglądał, ale i był praktyczny, trwały, to drugie. A oni to chyba też nieźle opanowali skoro sprzedają do restauracji? Tak czy siak nic tylko podziwiać. Ich historia jest też pokrzepiająca, można zmienić branżę, zacząć od zera i coś tam zdziałać w krótkim czasie. P.S. Kto będzie następny w tej serii? Jakiś stolarz, wspomniany rękawicznik? Chyba jeszcze nie koniec?
Zgadza się. Takie produkty muszą też być funkcjonalne.
W ostatnim odcinku będzie marka, która robi perfumy bespoke.
Pani Romanowska z jakiego kraju pochodzi ?
Nie wiem, a jakie to ma znaczenie?
Ciekawość… W odniesieniu do imienia…
To zdrobnienie od Katarzyna :)
A, ok.
Slowo partner, przepraszam, ale jakies z dupy jest. Konkubent/konkubina.
Architektura była prestiżowym zawodem może ze 20 lat temu. Teraz niestety zarówno pod względem płacy, jak i traktowania pracownika – dno, wodorosty i pół kilometra mułu. Fajnie, że rozmówczyni udało się popłynąć w lepszym kierunku.
[…] MUAS – ceramiczna fala z Mokotowa 22 października 2021 12 […]